Zamek Moszna
Myślę, że reakcję na widok zamku w Mosznej można opisać jednym słowem, tak chętnie używanym w dzisiejszych czasach. Znaczy ono wszystko i nic a mowa jest o „efekcie WOW”. Mimo, że moje „wow” częściowo przysłonięte było rusztowaniami (renowacja zamkowej fasady), to i tak rozmach i niczym nie skrępowana fantazja jego twórców, robią wrażenie.
Nazwa miejscowości i samego zamku ma podobno pochodzić od nazwiska Moschin (czyt. Moszin) , rodziny, która osiedliła się w tej okolicy w wieku XVI. Również podobno w średniowieczu miał tutaj swoją siedzibę zakon templariuszy. Jak widać, historycy mają w tej sprawie jeszcze kilka faktów do ustalenia 🙂
Zamek, czy raczej wtedy jeszcze barokowy pałac, zbudowany na początku XVIII w., niczym gorący kartofel, w XIX w. przechodził z ręki do ręki. Tymi, którzy przyczynili się w największym stopniu do dzisiejszego wyglądu zamku, była rodzina von Tiele-Winckler. Hubert von Tiele (1823 – 1893 r.), ożenił się z córką Franza von Wincklera, właściciela Katowic i Miechowic, stając się także po śmierci teścia, właścicielem kilku śląskich kopalni (m.in. obecnej huty Zygmunt w Łagiewnikach – Bytomiu) a także … zyskał prawo do używania herbu swojej żony i dołączenia jej nazwiska do swojego. Od tego czasu rodzina używała podwójnego nazwiska von Tiele-Winckler.
Zamek ma wszystko, co potrzebne do tego, aby stać się popularnym obiektem turystycznym. Pomagają w tym oczywiście legendy, których z tym miejscem związanych jest co najmniej kilka – o straszącej na zamku duchu angielskiej guwernantki, o pakcie z diabłem, który pozwolił na rekordowo szybką rozbudowę spalonego częściowo w roku 1896 r. barokowego pałacu, czy o … przeklętej windzie!
Rozmachem i tempem budowy nowych części zamku, zachwycony był sam cesarz Wilhelm, który aż trzykrotnie był gościem na zamku. Zresztą specjalnie dla niego, wybudowano dla niego w latach 1911 – 1913, zachodnie skrzydło.
Zamek to doskonała definicja pojęcia eklektyzm, czyli stylu „dla każdego coś miłego”. Ma w sobie coś z ilustracji do bajek Disney’a a gdyby zbudowany został na szczycie jakiejś góry, z pewnością mógłby konkurować z zamkami szalonego, bawarskiego króla Ludwika. 365 komnat i 99 wież i wieżyczek, robią wrażenie!
Ja jednak zjawiłem się w tym miejscu razem z moją rodziną nie tyle zwabiony urodą samego pałacu, co zachęcony informacjami o działającej na zamku restauracji. Dzisiaj bowiem zamek należy do Urzędu Marszałkowskiego a dokładniej, do powołanej przez niego spółki Moszna Zamek sp. z o.o., podobnie zresztą, jak i działająca tu restauracja.
Zdecydowałem, że to właśnie tutaj skonsumuję nagrodę – voucher, który zdobyłem za zajęcie II-go miejsca w konkursie “Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Opolskie ze smakiem”, ogłoszonym przez Marszałka Woj. Opolskiego i Dziedzictwo Kulinarne Opolskie. Konkurs miał miejsce w ubiegłym roku, ale z wiadomych, covidowych powodów, voucher na 400 zł, zrealizowałem dopiero teraz. Stało się to w pierwszy dzień, w którym poluzowane obostrzenia pozwoliły na otwarcie restauracji.
Zdecydowaliśmy się na spróbowanie kilku dań. Jako przystawki pojawiły się na stole pierogi z farszem z gęsiny oraz pasztet z dziczyzny z ciekawym, malinowym dipem. Ja, jak zwykle, spróbowałem żurku. Drugie danie to klasyki w postaci rolady wołowej z czerwoną kapustą i kluskami śląskimi, placka po węgiersku z surówką coleslaw, fileta z pieczonego dorsza, podanego na makaronie z rewelacyjnym słodko – kwaśnym sosem (papryka + ananas), udźca z jelenia z grzybowym sosem i rewelacyjnie podanymi ziemniakami, schowanymi w papierowej saszetce, świetnie doprawionymi świeżymi ziołami. Na deser niestety nie wystarczyło już miejsca … Wypiliśmy więc tylko kawę. Paczka kawy w ziarenkach, wylądowała zresztą w bagażu – przy restauracyjnej kasie kusiło bowiem kilka różnych opakowań kawy pochodzącej z małej palarni.
Po obiedzie przyszła kolej na drugi punkt naszej wyprawy. Tak się bowiem składa, że w moim prywatnym ogrodzie, również rosną krzaki rododendronów. Darzę je specjalną estymą, bo chyba niewielu z Was posiada krzaki tych pięknych roślin, wyhodowanych przez siebie z nasion, prawda? 🙂 Nasiona zostały zebrane przeze mnie w roku 1986 w ogrodzie botanicznym, mieszczącym się przy mojej byłej szkole średniej – Technikum Leśnym w Brynku. To jedno z miejsc z najpiękniejszym siedliskiem ponad stuletnich rododendronów i azalii w Polsce, zasadzonych tam przez rodzinę von Donnersmarcków – jak się okazało, dobrych znajomych rodziny von Tiel – Wincler. Von Donnersmarckowie byli dla odmiany, śląskimi potentatami w produkcji stali. Jak można się domyśleć, ogród botaniczny w Brynku, był kiedyś częścią parku krajobrazowego, otaczającego pałac, który za moich czasów służył jako internat, dzisiaj zaś przeniesiono tu pomieszczenia szkolne.

rododendrony wyhodowane z nasion z Brynka