Montenegro w Warszawie, czyli warsztaty z czarnogórskiej kuchni
Z tą częścią naszej europejskiej spuścizny kulturowej miałem dotychczas zdecydowanie najmniej do czynienia. Moja wiedza na temat kuchni bałkańskiej ograniczała się do mglistych wspomnień z wizyty u mojej ciotki, która jeszcze przed II wojną światową wyszła za mąż za Serba i zamieszkała niedaleko Belgradu. Kiedy odwiedziliśmy ją po raz pierwszy, miałem zaledwie siedem lat a pojechaliśmy do Jugosławii. Jedyne co zapamiętałem, to ogromne arbuzy i soczyste brzoskwinie rosnące u niej w ogrodzie. Za drugim razem, korzystając z faktu bycia w Budapeszcie, wpadłem tam tylko na chwilę, aby odwiedzić moją kuzynkę. Wtedy już odwiedziłem Serbię. O gastronomii sąsiedniej Czarnogóry wiedziałem aż do czasu warsztatów kulinarnych zorganizowanych przez warszawską Restaurację Montenegro naprawdę niewiele …
POdczas wspomnianych warsztatów próbowaliśmy a w niektórych przypadkach przyrządzaliśmy typowe dla tego kraju przysmaki, jak np. : gibanicę i baklavę. Byłem zachwycony deską z tradycyjnymi czarnogórskimi wędlinami i serami: wędzona surowa szynka była naprawdę boska! Najbardziej jednak smakowały mi (wcześniej własnoręcznie oczyszczone) grillowane kalmary. Oprócz ikony czarnogórskiego wina Vranac , mieliśmy okazję spróbować bałkańskiego destylatu – rakiji, serwowanej w fikuśnych mini fiolkach. Nie zabrakło oczywiście baklawy!
Zapraszam do zapoznania się z fotorelacji ze wspomnianych warsztatów.
Po kilku dniach spróbowałem zamarynowanej przez nas papryki. Ułożyłem ją na kromce chleba żytniego z własnego wypieku, posmarowanego białym serem, obficie posypanego czerwoną czubrycą i solą morską. Dla kontrastu i smaku, dodałem również kilka listków świeżej bazylii.